czwartek, 25 września 2008

Homo soveticus w nowym wcieleniu

Dzisiejszy dzień przyniósł mi szok większy od poznawania kulturowych różnic, ponieważ dotyczył kulturowych podobieństw. Mianowicie po zajęciach o prawach człowieka, który to temat mi wydawał mi się bardzo fascynujący, przez publikę przyjęty jednak bez zbytniego entuzjazmu, podchodzi do mnie jedna ze studentek, niejaka Georgina i mówi tak:

- Hej, w piątek mam urodziny i chcę dostać prezent.

Ja, zupełnie nieświadoma dalszego ciągu konwersacji, z uśmiechem na ustach odpowiadam:

- Super! Fajowo, że masz urodziny!

Na to Georgina bez cienia żenady:

- Chcę prezent – twoją spódnicę. Jest bardzo ładna i ja będę w niej świetnie wyglądać, bo też mam polish figure (wcześniej wyjaśniłam, ze przeciwieństwem english figure jest polish figure;))

Bezpośredniość wypowiedzi zupełnie zbiła mnie z tropu. Normalnie poziom asertywności jest w moim organizmie dosyć wysoki, jednak szybkość zadanego ciosu była tak zaskakująca, ze stałam całkowicie obezwładniona, nie mogąc wydobyć z siebie nic poza nędznym:

- eeee, hmmm, noooo doooobra, jak Ci się podoba ta spódnica to mogę Ci ją właściwie dać, eeeeeeee.

Georgina widząc skuteczność użytej przez siebie taktyki, zamiast okazania wdzięczności rzekła:

- I bluzkę też chcę. Też ładna.

Ten podziw dla moich workowatych ubrań nawet mnie rozczulił, lecz na takie dictum nie mogłam przystać, zwłaszcza w świetle tematu dopiero co przerobionej lekcji! Każdy człowiek ma prawo do własności – tak mówi Deklaracja Praw Człowieka! Poruszona tą myślą zdołałam wybąkać:

- yyyyyy, bluzki Ci nie dam, tylko spódnicę.

Moja rozmówczyni niezrażona odmową ciągnie dalej:

- Może być. Wiesz, a Pamela też ma w piątek urodziny.

Mój niepokój sięgnął w tym momencie zenitu:

- Aha. Pamela pewnie też coś chce?

Georgina ze stoickim spokojem:

- Pamela chce misia.

- Misia?

- Tak. DUŻEGO misia.

Po czym odeszła statecznym krokiem w siną dal pozostawiając mnie pokonaną na polu walki, ogłuszoną doświadczeniem postawy roszczeniowej w formie, której jeszcze nigdy w życiu nie miałam okazji zakosztować.

Zawsze myślałam, ze roszczeniowe klimaty charakterystyczne są dla podeszłego już wiekiem, homo sovieticusa, człowieka wychowanego w komunizmie, dla którego oczywiste jest, że „czy się stoi czy się leży 10 złotych się należy”. Okazuje się jednak, że w słowiańskim wydaniu postawa roszczeniowa jest jedynie subtelnym przejawem troski o swój byt, natomiast wersja 100% czysta, w skondensowanej formie występuje tu, wśród palm i lwów – na Czarnym Lądzie!

To odkrycie tak mnie poraziło, że błąkałam się przez chwilę w apatii po podwórzu przewidując ile części garderoby będę musiała jeszcze oddać, biorąc pod uwagę fakt, że jest 28 studentów i pewnie wszyscy mają urodziny w najbliższy piątek. Niestety nie mam tylu spódnic, natomiast dysponuję sporą ilością par butów, których niechętnie jednak chciałabym się pozbyć. Z odrętwienia wytraciła mnie myśl o misiu – logistyka zakupu tego prezentu przerosła moje możliwości. Gdzie można kupić misia? Ile miś kosztuje, zwłaszcza DUŻY mis, jeśli za farbę do włosów trzeba dać 40 zeta? W co ja zapakuję misia i spódnicę, którą będę musiała najpierw uprać, jako że nie godzi się wręczać brudnych prezentów?

Te pytania bez odpowiedzi sprawiły, ze postanowiłam działać. Poszłam do Siostry Stelli, która zarządza szkołą i zwierzyłam się z moich rozterek. Siostra, na szczęście, kategorycznie zabroniła mi wręczania czegokolwiek. Okazuje się, że to po prostu taki obyczaj mówienie komuś, żeby dał taką czy inną cześć garderoby, którą właśnie ma na sobie. Nie często trafia się na chętnego do dzielenia się swoim odzieniem, ale zawsze warto spróbować!

Siostra wzięła na siebie uświadomienie młodzieży, że tak robić nie można i tym samym kamień spadł mi z serca, a spódnica pozostała na swoim miejscu – na tym fragmencie polish figure, który w języku nyanja nazywa się matako:)

Kulturoznawcze niusy






Jeśli chodzi o miejscowe obyczaje to jeszcze nie jestem w tej dziedzinie ekspertem. Bardzo fajne jest to, że kiedy ktoś na lekcjach powie coś, z czym reszta się zgadza, owa reszta pstryka palcami. Przy przywitaniu się uściśnięciem ręki z kimś, kogo szanujemy wypada leciutko dygnąć. Kiedy się kogoś mądrego słucha należy trochę pochylić głowę i patrzeć w ziemię – to oznacza skupienie; niestety dla nas to oznacza raczej znudzenie tudzież drzemanie - i tą są właśnie owe słynne różnice kulturowe:) Ale największą różnicą jest to, że przy podawaniu posiłku mężowi przykładna Zambijka powinna klęknąć! To nawet na moje kosmopolityczne maniery za dużo i zupełnie nie do przejścia! Tym samym niestety odpada opcja ewentualnego ożenku z lokalnym potentatem:) Rynek matrymonialny niebezpiecznie się zawęża! Siostra Maria poruszając wczoraj ten temat zasugerowała mi odprawianie specjalnej nowenny i poszczenie w piątki w intencji znalezienia małżonka!;) I to nie dobrego – tylko jakiegokolwiek! Trzeba będzie tę sugestię rozważyć, bo na pewno nie była ona poczyniona bez kozery;)

Bardzo charakterystyczną rzeczą jest noszenie przez kobiety tak zwanej chitengi – jest to 2-metrowy kawałek materiału, którym się człowiek owija, jak chce wyglądać przyzwoicie. Chitenga jest właściwie uniwersalną częścią garderoby - można się nią okryć jak jest zimno, zawiązać sobie na głowie etc. Materiały są naprawdę piękne i kobiety wyglądają w nich jak kwiaty. Chitengę powinno się nakładać na coś, np. na spódnicę czy spodnie. Ale w tym upale dodatkowa warstwa w moim przekonaniu, oprócz tego, że pogrubia, co nie jest bez znaczenia;), jest całkowicie zbędna. Tak wiec korzystając z brzytwy Okhama, pozbyłam się zbędnych bytów i noszę samą chitegę. Joanne przyszyła mi do niej sznurek wiec można się solidnie zawiązać, bez niebezpieczeństwa popełnienia obyczajowego faux pas.

Nowy dom






Mój nowy dom położony jest za wielkim murem, w „centrum” Lusaki. Jest to niewielki kompleks budynków, na który składają się: pomieszczenia mieszkalne, kaplica, sale szkolne, dom z kuchnią, jadalnią i salonem i domek, w którym mieszkam razem z Joanne, Filipinko-Zambijką, która prowadzi kursy komputerowe. Joanne jest super fajna, z gatunku osób do tańca i do różańca, co bardzo sobie chwalę i postrzegam jako dar z Nieba. Siostry mieszkają w osobnym domu. Siostra Maria – Polka, pracuje w hospicjum chorych na AIDS i na inne straszne choroby, Siostra Stella – Zambijka tak jak pozostałe siostry, zajmuje się kursami i prowadzi zajęcia z różnych dziedzin, Siostra Agnes jest dyrektorką Szkoły Garden Open Commynity School, do której chodzi 400 dzieci a Siostra Juliet studiuje sztukę. Skład jest naprawdę świetny i przede wszystkim wyjątkowo wesoły:) Wydaje się, że dzięki Bogu, w afrykańskich wspólnotach zakonnych panuje więcej luzu niż w naszych rodzimych.

Rano idziemy wszystkie na mszę świętą do naszych sąsiadek – Sióstr Franciszkanek. Msza jest o 6.30 co powoduje, że musze wstawać o……. 6 rano!!! Na razie bardzo się zachwycam własnym heroizmem i po cichu liczę na jakieś pośmiertne profity z tego tytułu:) Mieszkań w domu Ojca jest wiele, ale wiadomo, mieszkanie mieszkaniu nierówne – wiedzą to zwłaszcza Ci, którzy inwestują w nieruchomości;) Ja bym chciała jakieś cieplutkie, milutkie lokum w sąsiedztwie, powiedzmy, Mozarta. Nie wiem czy to ranne wstawanie zapewni mi upragnione przywileje, ale posługując się logiką Pascala, nic nie zaszkodzi spróbować;) A na serio, to możliwość uczestniczenia codziennie w Eucharystii jest wielką łaską i rzeczywiście daje poczucie bycia na misjach, we wspólnocie z innymi.

wtorek, 23 września 2008

Cel misji - edukacja!




W Lusace jest mnóstwo kościołów przeróżnych wyznań i mnóstwo zakonów – w jednym z nich, Zgromadzeniu Sióstr Salezjanek, mieszkam. Salezjanie i Salezjanki zajmują się ogólnie rzecz biorąc dziećmi i młodzieżą, głównie na polu edukacji. W naszej wspólnocie, która nazywa się „Thorn Park” jest prowadzona szkoła dla młodzieży. Właściwie nie jest to prawdziwa szkoła tylko rodzaj 6 miesięcznych kursów komputerowych, przygotowujących do zdania egzaminów ICDL. Mamy dwie sale: jedną komputerową i drugą do zajęć teoretycznych. Uczniów jest 28 i są to naprawdę bardzo fajowi, mądrzy młodzi ludzie. Oprócz nauki programów mają też zajęcia z komunikacji, reklamy, praw człowieka itd. Poziom jest bardzo wysoki, co przyznaję za wstydem, bardzo mnie zdumiało. Myślałam, że zapiszę się złotymi zgłoskami w historii prowadzenia pracy u podstaw i niczym Siłaczka tudzież Doktor Judym będę wytrwale nieść w afrykańskich ciemnościach upragniony kaganek oświaty, a tu tymczasem nic z tego. Oświata płonie wielkim ogniskiem i jedynie nędzne drzazgi mogę ze swojej strony dorzucić. To trochę zmienia perspektywę i właściwie oznacza, ze to ja się przy okazji więcej nauczę niż odwrotnie.

Zajęcia trwają od 8:00 do 13:00. Uczniowie podzieleni są na dwie grupy. Jedna grupa ma zajęcia w sali komputerowej, a druga w tym czasie zajęcia teoretyczne. Zazwyczaj po południu obie grupy mają zajęcia „humanistyczne”, które właśnie ja ostatnio prowadziłam. Na pierwszy ogień poszła komunikacja międzykulturowa. Najlepsze, jest to ze nigdy bym nie przypuszczała, ze przyda mi się w praktyce kulturoznawcze wykształcenie! A tu proszę, musiałam sobie odświeżyć kody kulturowe, teorie kultury, wymiary kultur według Hofstede, Gestelanda etc. Okropnie to było dla mnie stresujące, ponieważ gadanie przez 1,5 h w nie swoim języku nie jest takie znowu przyjemne. Poza tym Zambijczycy maja specyficzny akcent, więc ciężko mi czasami zrozumieć, co do mnie mówią, a przy prowadzeniu zajęć utrudnia to nieco sprawę. Jednak młodzież jest bardzo komunikatywna i chętnie się wypowiada, za co jestem im dozgonnie wdzięczna. Teraz dopiero rozumiem koszmar nauczyciela w postaci ziewających, znudzonych i niereagujących uczniów. Tak więc, doświadczona po części owym koszmarem, błagam wszystkich moich byłych nauczycieli o wybaczenie takiego karygodnego zachowania z mojej strony, a niestety miało ono miejsce dosyć często:(

Moi uczniowie na prośbę o podanie przykładów stereotypów powiedzieli, że myśleli, że wszystkie Europejki mają „english figure” (czyli płaską jak deska:)) a ja nie mam, wiec to na pewno jest stereotyp! Bardzo to było zabawne, ale właściwie nie wiem czy powinnam się z tego przykładu cieszyć, bo wskazuje on na pewien nadmiar. Był plan, żeby ten nadmiar zlikwidować uprawiając jogging we wschodzącym słońcu na ulicach Lusaki, ale niestety szybko upadł, jak również podobny plan skakania na skakance, którą przywlokłam tu z Ojczyzny. Jednak pocieszam się tym, że brak zapału we wspomnianej dziedzinie jest jedynie wynikiem szoku kulturowego, który najprawdopodobniej przechodzę. Bo gdyby nie szok to przecież nie byłoby powodu żeby odmawiać sobie przyjemności biegania w pyle, po wybojach o 6 rano, wśród zdumionych spojrzeń autochtonów, którzy na widok zasapanej i spoconej muzungu w sportowym outficie na pewno pukają się z politowaniem w czoło;)

sobota, 20 września 2008

Kronika rozpoczęta:)




Właśnie mija 9-ty dzień mojej misji w Zambii, więc wypada coś niecoś o tej misji napisać, zwłaszcza, że wszyscy znajomi i przyjaciele królika spragnieni są informacji o egzotycznym kraju, położonym na drugiej półkuli.

Muszę przyznać, że czuję się zaszczycona mogąc kontynuować dzieło opisywania nieznanego świata, zaczęte przez szacownych kolegów: Herodota, Galla Anonima, Marco Polo i wielu innych;)

A wiec do dzieła! Kości zostały rzucone! Czas rozpocząć inicjatywę edukacyjną na odległość i przybliżyć Słowianom życie ich Afrykańskich braci!

Zambia położona jest w Afryce w jej południowej części. Ośmiu sąsiadów: Kongo, Botswana, Namibia, Malawi, Tanzania, Zimbabwe, Angola i Mozambik odcina Zambii dostęp do oceanu, ale sytuuje ją za to w przyjemnym środeczku. 1.5 miliona ludzi z 10 milionowej populacji mieszka w Lusace – stolicy Zambii. Lusaka nie wygląda jednak jak stolica w europejskim tego słowa znaczeniu. Jest to raczej jedno wielkie urbanistyczne zbiorowisko tak zwanych compounds , czyli przedmieść/slumsów, ze skromnym centrum składającym się właściwie z jednej ulicy Cairo Road. O dziwo na tejże ulicy można znaleźć sklep z butami „Bata” oraz „Subway’a”! Jak widać korporacje nie znają granic i docierają, niczym renesansowi odkrywcy, w najdalsze zakątki świata;)

W Zambii obowiązuje ruch lewostronny; transport publiczny nie grzeszy punktualnością – poza tym, że nie ma rozkładów jazdy obowiązuje zasada, że autobus odjeżdża jak ludzie się zbiorą. Małe autobusy zabierające przechodniów, stają na poboczu jak się machnie na nie ręką, a oplata za kurs zależy od nastroju biletera. Generalnie ludzie wyglądający jak turyści – czyli niestety również ja – muszą płacić więcej niż Zambijczycy. Jedna przejażdżka kosztuje nieco mniej niż 1 $.

Jako, że Zambia nie produkuje prawie niczego i wszystko jest importowane, ceny są wysokie nawet na europejską kieszeń. Wybrałam się do centrum handlowego „Manda Hill”, w którym można kupić prawie wszystko -…i zdębiałam. Farba do włosów kosztuje w przeliczeniu 40 zł!!! Dla niewtajemniczonych: to o połowę drożej niż w Polsce. W świetle tych faktów skazana jestem na ukrywanie odrostów pod ludową chustą. Innym wyjściem jest eksponowanie siwizny i liczenie na przywileje związane z podeszłym wiekiem. Jak wiadomo w Afryce starszym ludziom należy się szacunek i respekt, wiec z czysto pragmatycznego punktu widzenia należałoby wybrać opcję drugą. Właściwie biorąc pod uwagę średnią długość życia w Zambii – 36 lat, zaliczam się, z moimi prawie 29 wiosnami na karku, do grupy baaaaaradzo dorosłych, nie mówiąc, starzejących się ludzi. Pozostaje mi więc, odrzucić próżność i nie udawać dzierlatki, bo zasobność portfela i tak na to zupełnie nie pozwoli. Tym samym sprawdza się stare przysłowie, że prawda, w tym przypadku w postaci siwych włosów, prędzej czy później wyjdzie na jaw!

cdn.